piątek, 18 lipca 2008

Na początku była reklama

Profesjonalizm.
To słowo zawsze towarzyszyło naszej działalności biznesowej.
Już na samym początku do projektu logo firmowego wynajęliśmy znanego plastyka-specjalistę. Patrząc na wysokość honorarium, był wybitnym specjalistą. To co zaproponował było okropne, tak okropne jak nazwa naszej firmy. Nie, nazwy nic nie przebije.
Bohomaz pisany udziwnioną czcionką, podkreślony na górze i na dole czarną krechą. Czarne litery na białym tle. Bardzo optymistyczne, wręcz radosne. Oczywiście zapłaciliśmy i podziękowaliśmy. Ostatecznie to plastyk. Wie co robi.
Następnie zamówiliśmy naklejki samoprzylepne z naszym jeszcze ciepłym logo. Żadnych dodatkowych treści, tylko znak graficzny. Wielkość zamówienia oszacowaliśmy wstępnie na 30 tysięcy sztuk. A co, firma będzie się rozwijać. Powinno wystarczyć na jakieś trzy miesiące.
Starczyło na 10 lat. A było na co popatrzeć. Nalepki wykonał prawdopodobnie pełen zapału, niewidomy artysta posługując się grubym pędzlem i czarną farbą. Jedyne co mi się w nich podobało, to klej. Był tak mocny, że po naklejeniu na dowolny przedmiot, nalepka pozostawała do końca jego dni. Tego po prostu nie dało się oderwać, zdrapać, zmyć. Cudo.
Potem była prasa. Tutaj mieliśmy największe osiągnięcia. Wszyscy, którzy zamieścili nasze ogłoszenia zbankrutowali. No cóż, przetrwają tylko najsilniejsi.
Najpierw był tak renomowany tytuł jak Sztandar Młodych. Bardzo poczytna gazeta. Wspólnik propagował tą ryzykowną tezę, na podstawie szczegółowej ankiety czytelności wypełnionej przez jego żonę. Wkrótce zniknęli z rynku. Gazeta, nie jego żona.
Drugim tytułem prasowym, gdzie skierowaliśmy swoje kroki, był pierwszy kolorowy dziennik w Polsce, Obserwator. Ukazywał się jeszcze jakieś poł roku.
Trzeci kandydat na bankruta to Życie (z kropką). Niedługo skrócił swój staż kandydacki i stał się prawdziwym bankrutem, na jakiego zasługiwał.
Za największe osiągnięcie na polu zniszczenia prasy w wolnej, demokratycznej Polsce uważam, artykuł sponsorowany o naszej firmie w pięknie wydawanym, elitarnym miesięczniku BUSSINESMAN MAGAZINE. Artykuł kosztował krocie, nawet z 50% rabatem.
Ale było warto.
Magazyn dla prawdziwych profesjonalistów ze stałą rubryką, jak rozwijać własną firmę, po cichu zszedłbył z rynku. A przecież porad udzielali wybitni polscy ekonomiści i menadżerowie. Nie przypuszczali, że jeden mały artykulik (1/4 strony) obali ich teorie. Teorie, bo praktykami to oni nigdy nie byli.
Zupełnie nowatorskim i wręcz rewolucyjnym podejściem do reklamy było umieszczenie plansz reklamowych na tramwaju linii 36.
Tą linią jeździła żona wspólnika. Jego logika była porażająca. Sukces murowany.
-Co ludzie robią na przystanku?
-Stoją.
-Blisko i co jeszcze?
-Gapią się na tramwaje i czytają.
Efektem reklamy tramwajowej był wniosek, że ci co się gapią to analfabeci. Na koniec udanej akcji reklamowej, musieliśmy przywrócić tramwaj do stanu poprzedniego. Polecam każdemu biznesmenowi w ramach relaksu.
Po tych eksperymentach powróciliśmy do sprawdzonych rozwiązań. Zamówiliśmy bardzo nieekologiczne, plastikowe torby reklamowe. Bardzo gustowne. Każdy szczęśliwy posiadacz wyglądał jak nieutulony w żalu nośnik klepsydry po drogim zmarłym. Oryginalne, prawda.
To nie wszystkie nasze zrealizowane pomysły. Była jeszcze np. kampania reklamowa w Gazecie Stołecznej. Null, zero efektu, ale nie dla Wyborczej.
Były długopisy, które nie chciały pisać i wiele innych mniej lub bardziej niż mniej udanych pomysłów.

Wniosek.
Masz mało pieniędzy - zamów reklamę.
Będziesz miał ich jeszcze mniej.