sobota, 24 stycznia 2009

Sam ze sobą na sam

Każdy prowadzący mikrobiznes wcześniej, czy później dochodzi do kresu swoich możliwości. Następny krok w kierunku rozwoju firmy wymaga zatrudnienia pracowników lub pomocy z zewnątrz. O radości jaką mogą dostarczyć pracownicy już było. Dzisiaj kilka słów o tym, na co może liczyć biznesmen w rozmiarze "S".

Dofinansowanie. (dot.okresu sprzed kart kredytowych)
Idziesz do swojego banku. Masz konto 10 lat. Trochę na tobie zarobili. Czas na rewanż. Jest pierwszy sukces. Umówiłeś się z Panią Naczelnik od kredytów firmowych.
Chcesz kredyt obrotowy. Niewielki. Kilkanaście tysięcy.
Pani Naczelnik sprawia wrażenie nieco rozbawionej. Mówi, że bankowi się nie opłaca. Biznesplany, wnioski, kontrole, biurokracja. No, chyba żebym chciał jakieś dwa miliony.
To z kolei mnie rozbawia.
Inteligentna skądinąd kobieta mówi o koniecznych zabezpieczeniach. Najlepiej lokata , może być dom, no ewentualnie luksusowa bryka.
Potakuję.
Robię tajemniczą minę.
A jaką mam robić?
Mieszkanie spółdzielcze, lokata to konto bieżące z saldem niebezpiecznie zbliżającym się do zera, a limuzyna to ekskluzywne cinquecento, chociaż w niezłym stanie.
Dziękuję. Kłaniam się. Schodzę na ziemię.
Otwieram gazetę.
Czytam pean o funduszu micro. Stworzony dla takich wybrańców jak ja.
Jadę do siedziby. Młody człowiek. Mówi, że owszem. Jest im przyjemnie. Są po to by mi pomóc. Daje wizytówkę i jakiś kwestionariusz do wypełnienia. Mówi o koniecznych zaświadczeniach, biznesplanie i opiniach.
OK. Przeżyję i to.
Aha, jeszcze drobiazg. Koniecznie muszę dostarczyć poręczenia od dwóch przedsiębiorców. No, ale z tym przecież nie będzie problemu.
Może dla niego.
Wychodzę i drę wizytówkę na 16 kawałków. Na więcej się nie da.
Z dofinansowania nici, może więc uwiarygodnić moje dokonania uznaną marką.

Współpraca ze stowarzyszeniami. (czasy przedunijne)
Na początek fundacja utrzymywana z datków unijnych, powołana do promocji polskiego small biznesu.
Kamienica w city. Przystojna Pani Prezes. Prowadzi do sali konferencyjnej.
Po drodze mijam pokoje współpracowników. Nic do ukrycia. Szkło i aluminium. Nowoczesne komputery. Zerkam na ekran jednego. Pasjans to naprawdę ciężka praca. Siadamy wygodnie. Jest miło. Kawa.
Zaczyna Pani Prezes.
-Jeśli chodzi Panu o pieniądze. To nic z tego.
Czuję, że dała mi w twarz nie ruszając ręką.
- Nie, nie chodzi o pieniądze.
- To dobrze, bo wie Pan, my wszystko co dostajemy z Unii wydajemy na własne potrzeby.
Zwierza mi się, oczekując zrozumienia.
Kiwam głową, nieco zaskoczony jej szczerością. Tłumaczę, że cele naszych działań są zbieżne. Ja promuję małe firmy, a Pani robi wrażenie, że promuje.
Możemy połączyć nasze siły.
-Jak? Pyta zaciekawiona.
Chciałbym umieścić logo Unii na swoich wydawnictwach z tekstem o rekomendacji mojej skromnej firmy.
-Ciekawy pomysł, mówi. Zastanowimy się. Dam Panu odpowiedź.
Zastanawia się do dzisiaj.

Jednym z moich cudownych pomysłów jest telefoniczna informacja gospodarcza. Ludzie pytają o przedstawicielstwa firm zachodnich. Internet wtedy prawie nieznany. Postanawiam zdobyć dane u żródła.
Na początek Brytyjska Izba Handlu. Po chwili mam elegancko wydany folder ze wszystkimi members of chamber. Dziękuję.
Drudzy są Amerykanie. Time is money. Po chwili wychodzę ściskając kilkaset stron xero.
Na koniec Niemcy.
Długa rozmowa. A po co mi to. Oni nie mogą każdemu udostępniać danych.
Lekko zdziwiony upieram się, że to służy interesom firm, które reprezentują.
Muszą się zastanowić. Dzwonię za kilka dni.
Jest zgoda.
Koszt udostępnienia informacji wycenili na kilkaset marek.
A ja głupi nie wierzyłem babci, jak mówiła:
...Pamiętaj, nie ma dobrych Niemców.

Natrafiam na wzmiankę o Federacji Konsumentów.
To jest to.
Dzwonię. Proponuję nieodpłatne przekazywanie moich katalogów firm w zamian za ich logo na okładce. Pani mówi, że zna, często dzwoni po informację. Zaprasza na rozmowę. Podaje adres.
Zgadza się. Śródmieście. Gmach ministerstwa. W środku brzuchaty Rambo w mundurku. Pyta do kogo, w jakim celu, numer pokoju. Prosi o dowód. Coś tam spisuje. Jeszcze tylko identyfikator. Czuję się jak w Forcie Knox. IV p. Poszukiwania pokoju uwieńczone sukcesem. Wnętrze typowe dla urzędu. Bije dostojność.
Jest miło.
I tyle.
Zastanawiam się, jak mają tam trafić pokrzywdzeni konsumenci. Ale to w końcu ich problem.

Przeglądam książkę telefoniczną.
Jest coś dla mnie.
Jakieś Stowarzyszenie Przedsiębiorców z regionu. Pasuje.
Umawiam się z Prezesem. Szyld potwierdza, że trafiłem. Wchodzę. W środku korytarzyk i 3 pokoje. Wizytówki na drzwiach. Prezes, wiceprezes i jeszcze jeden wiceprezes. Wybieram najwyższą szarżę. Pukam. To dopiero sekretariat. Przedstawiam się i młoda dziewczyna prowadzi do gabinetu. Wyciągam rękę do faceta, przypominającego z wyglądu weterana dwóch wojen światowych. Referuję cel przybycia. Współpraca, logo, zniżki dla członków, itp.
Facet milczy. Po chwili podchodzi do małego stolika w rogu pokoju i rzuca mi kilkustronicową ulotkę zadrukowaną ramkami reklamowymi. Całość wygląda na dywersyjne działanie zdesperowanego grafika. Ozdobą wydawnictwa jest półstronicowy wywiad z Prezesem.
- O reklamę członków to sam dbam. To moje prywatne wydawnictwo.
Rozumiem. Do widzenia.

Obniżam loty.
Marnuję czas w społdzielni rzemieślniczej.
Panie, kiedyś to my byliśmy kimś. A teraz zostało nas kilku. Żyjemy z podnajmu dzierżawionego lokalu.
Dobija mnie wizyta w stowarzyszeniu kupców.
My tylko dajemy zapomogi i organizujemy imprezy gwiazdkowe, szczerze mówi Prezes w wieku poprodukcyjnym.

Propozycje od klientów
Nie powiem były.
Nawiedzeni wynalazcy, wizjonerzy, ludzie o delikatnie mówiąc rozchwianej osobowości, albo panowie z o rysach czysto wschodniosłowiańskich.
Przychodzi taki do biura. Garnitur, czarna teczka. Opowiada cuda. Proponuje wspólny interes.
Słucham. Słucham. W końcu mówię.
- Nie ma sprawy. Proszę opłacić roczny abonament na nasze usługi i możemy przejść do szczegółów.
Wtedy gość czerwienieje, rośnie w oczach i wykrzykuje:
-Daję Panu walizkę pieniędzy, a Ty chcesz ode mnie marne grosze.
Proszę zwrócić uwagę na stopniowanie tytułów. Z taktem przechodzi na TY.
Delikatnie wyjaśniam, że od czegoś trzeba zacząć.
To zwykle kończy rozmowę.

Miałem propozycje uczestniczenia w imporcie diamentów, skór niedźwiedzich, a na życzenie nawet tygrysich, wszelkich kopalin, starych ikon, złomu i innych prcecjozów. Wszystko to nieco przekraczało zakres mojego zezwolenia na działalność. Szkoda, cholera.

Byli i konkretni.
Założą mi przedstawicielstwa w wybranych miastach europejskich. Niedrogo i solidnie. Pełne koszty utrzymania biura i personelu miałbym zaszczyt ponosić osobiście. Nie wiedzieli nieszczęśni, że jednym z moich haseł reklamowych jest frazes:
....Zanim zdobędziesz świat, podbij okolicę.
Największym poczuciem humoru okazał się przedsiębiorca, który osobiście pofatygował się do biura. Żądał gratis i natychmiast szczegółowych danych o wszystkich producentach odzieży z terenu całego kraju. Uprzejmie wyjaśniłem, że przygotujemy co w naszej mocy, ale takie zestawienie musi trochę kosztować.
Niedoszły klient zerwał się z miejsca wykrzykując słowa powszechnie uznane za obelżywe. Orację zakończył tekstem:
...Pan jesteś mały i masz mały interes !
O co mu chodziło?
Chyba nie o mój mikrobiznes.

Resumee.
Pozostaje wierzyć pewnemu mędrcowi, że wiedział co mówi, twierdząc:
Nigdy nie jesteś mniej samotny, niż gdy jesteś sam.