piątek, 23 grudnia 2011

Przekleństwo wyboru


Telefon


Nie uwierzycie, ale kiedyś ludzie żyli bez telefonu.
Żeby przekazać jakąkolwiek wiadomość musieli się spotkać. Musieli spojrzeć sobie w oczy.
Dochodziło do tego, że w akcie desperacji pisali listy. Wtedy wszyscy posiadali zanikającą dziś umiejętność pisania i czytania.

No i stała się jasność.
Jestem tak stary, że czasami wydaje mi się, że pamiętam tamte czasy.

Ale do rzeczy.
Czy ktoś wie jak wygadać abonament telefoniczny do końca?

Co miesiąc dopisują mi niewykorzystane minuty.
Co miesiąc coś doliczają do rachunku.
Płacę coraz więcej.
Niewykorzystanych nie wykorzystam do końca żywota swego.
Oczywiście mogę zmienić taryfę z delfina na antylopę lub free poniedziałki od 23:00.
Ale co to zmieni.
Nie chcę wysyłać tysięcy smsów miesięcznie. Nie chcę sprawdzać Facebooka co 5 minut.
Nie chcę prowadzić telekonferencji z klientami po północy.
Nie obchodzi mnie, czy mój interlokutor jest fanem Pomarańczy, Zabawy, czy T-mobila.
Nie obchodzi mnie, która jest godzina.
Mam w głębokim poważaniu kwestię wyboru stacjonarny, czy komórka.

Telefon jest dla mnie tylko i wyłącznie doraźnym środkiem komunikacji między ludźmi.
Tu i teraz.
Niczym więcej.

Nieśmiało próbowałem wytłumaczyć moją nowatorską teorię telefonu nawiedzonym panienkom z telekomów, które ciągle dzwonią z pytaniem, czy nie zechciałbym płacić mniej.
O, nie. Tylko nie to.
Już wiem, że wysokość rachunku jest odwrotnie proporcjonalna do wielkości abonamentu.

Aha,
jeżeli chcecie wybrać najlepszy telekom, zajrzyjcie na dowolne forum z wątkiem o telekomunikacji. Wyjątkowa zgodność opinii:
WSZYSTKIE SĄ NAJGORSZE.

Telewizja

16, 48, 84, czy 114 ?
Cholerna numerologia programowa.

Nieważne, że oglądasz kilka ulubionych. Wyścig trwa.
Niestety nie możesz skonfigurować dowolnego zestawu.
W pakiecie zawsze dostaniesz jakiś shit za który musisz jeszcze zapłacić.
Do tego jeszcze kanały HD, tematyczne, sportowe.
Miesiąc gratis.

Wybierasz.

Płacisz.

Amerykański trójpak filmowy. Sensacja, komedia, powtórki.
Dostajesz 3 w 1. Prawie wyłącznie powtórki amerykańskich komedii.
Rezygnujesz.

Wybierasz sportowy.

Od dzisiaj możesz oglądać extraklasę, ligę mistrzów, ligi krajów, które podobno istnieją, boks, snooker, golf, dart oraz bezpośrednie transmisje z mistrzostw curlingu.
Niestety mecz Legii w Eurolidze transmitują w SuperHD, a tego niestety nie posiadasz.
Nie zobaczysz również walki Adamka, Kliczki, ale możesz nacieszyć się powtórkami walk, które wstrząsnęły światem dwadzieścia lat temu.
Dodatkową atrakcją są nieustające powtórki bramek miłościwie nam panującego Prezesa.

Ich nie dogonisz.

A było tak pięknie.
Jeden program. Od 17 do 23. W soboty do północy.
Absolutna równość. Wszyscy oglądają to samo.
Żadnych stresów.
Wynik przeczytałeś nazajutrz w gazecie.
Wyspany i zrelaksowany budowałeś socjalistyczną ojczyznę.
A dobry film?
Były kina. Prawdziwe małe kina, żadne multipleksy.
I nikt nie żarł popcornu.
Boże, jak ja nie znoszę kukurydzy.

niedziela, 13 marca 2011

Deja vu

Pamiętacie co się działo przy składaniu wniosków do Programu Innowacyjnej Gospodarki finansowanego przez UE.
Zapachniało socjalizmem. Całonocne dyżury, listy społeczne, przepychanki.
Deja vu.

Po prawie dwóch latach sprawdziłem co zdziałali P.T. Beneficjenci.
Swoje działania śledcze ograniczyłem do kilkudziesięciu subiektywnie wybranych firm.
Starałem się znaleźć jakikolwiek ślad realizacji projektu na, który wzięto pieniądze.
Niezłe pieniądze - średnia dotacja znacznie przekracza 500 tys zł.
Spodziewałem się pionierskich rozwiązań w dziedzinie IT.
Nie wiem, czy są pionierskie, bo w większości istnieją jedynie na stronach PARP i innych agencji rządowych.
Wiele można znaleźć na stronach referencyjnych firm, które przygotowywały projekt dla wnioskodawcy.
Dobra robota, chłopcy.
Dzięki waszej twórczej pracy udało się wyszarpać conajmniej 10 razy więcej, niż warte są projekty.

No to lecimy (zwóćcie uwagę na twórcze nazewnictwo projektów, pisownia oryginalna).

1. Innowacyjny system translatorski (804.880zł)
Jest kilka niezłych serwisów. Żaden nie posiada oznaczeń donatora: UE. Nie istnieje serwis z danymi wnioskodawcy.

2. Zaawansowana wyszukiwarka usług turystycznych, rozrywkowych i gastronomicznych (395.037zł)
Nie natrafiłem na ślady tego dziwa.

3. Internetowy kalkulator dietetyczny (320.399zł)
Wysyp portali o diecie. Na właściwy ślad nie natrafiłem.

4. Portal dla przedsiębiorców branży mody (663.085zł)
Pojedyncza strona z danymi teleadresowymi, którą można stworzyć w 5 minut.

5. Pakiet usług blogosfera (633.377zł)
Natrafiłem na blog jakich są tysiące oraz stronę, która wyjaśnia co Wiki myśli o blogosferze.

6. Pakiet internetowy kanał sztuki (827.251zł)
Zamiast pakietu atrakcyjny komunikat: Strona w przygotowaniu

7. Portal internetowy, innowacyjne narzędzie na rynku usług medycznych (765.000zł)
Poddaję się po kilku próbach.

8. E-usługi z zakresu automatycznej rekomendacji produktów (799.947zł)
Jestem szalenie ciekaw jak to działa. Na razie musi mi wystarczyć ciekawość.

9. Serwis edukacyjny na temat świadomej konsumpcji farb (662.235zł)
Niestety zamiast tajemnic świadomej konsumpcji istnieje tylko serwis firmowy producenta farb.

10. Baza dokumentująca wydarzenia sportowe w kraju (397.885zł)
Chociaż skazana na komercyjny sukces, nie działa.

11. Elektroniczna Platforma Rozwoju Przedszkolaka (500.480zł)
Zapraszają wkrótce. Cieszcie się Przedszkolaki.

12. Oprogramowanie do obsługi usług świadczonych cyklicznie (804.880zł)
Tajemnica pozostaje tajemnicą.

13. Internetowa Platforma Eventowo-Konferencyjna (754.290zł)
Już sama nazwa projektu jest warta tych pieniędzy. Nic więcej nie potrzeba.

14. Elektroniczne usługi dotyczące tematyki kosmetycznej i zarządzania sobą w czasie (799.960zł)
Chyba oddali się zarządzaniu sobą.

15. Platforma internetowa oferująca usługi w czasie 7dni (541.365zł)
Nie dowiedziałem się co zrobić z usługami świadczonymi w innym terminie.

16. Pierwsza platforma informacyjno-społecznościowa dla sektora rolniczego (597.365zł)
Coś jest. Nawet popularne - na forum kilkanaście postów.

17. Serwis internetowy w zakresie zwierząt domowych (655.431zł)
Mój kot jest niepocieszony.

18. Telefoniczny serwis prognozy pogody na żądanie (850.000zł)
Proponuję drugie pieniądze wziąć za serwis dalekopisowy.

19. Internetowy system automatycznych rezerwacji usług (679.150zł)
Musicie Państwo jeszcze zaczekać z rezerwacją.

20. Internetowa platforma wyboru posiłków przez przedsiębiorstwo (729.334zł)
Nie wiem o co chodzi.

21. Konsultant ślubny w cyberprzestrzeni (331.901zł)
Wśród dziesiątek portali ślubnych trudno znależć ten jedyny.

22. Platforma e-usługowa dla pilotów samolotów (812.039zł)
To może być tajne. Odpuszczamy po kilku próbach.

23. Portal networkingowy umożliwiający założenie Zakładu Pracy (719.610zł)
Wreszcie każdy będzie mógł sobie założyć. Ale jeszcze nie dzisiaj.

24. Portal wyszukaj auto oraz 5 automatycznych usług związanych z rynkiem nowych samochodów (658.639zł)
Jedna strona i komunikat, że się przygotowują. Nie mogę się doczekać tych pięciu usług.

25. Elektroniczny kalendarz dni wolnych na świecie (176.235zł)
Chyba zbierają dane u źródła.

26. Pierwsza w Polsce platforma wyprzedażowa (789.784zł)
Na takie platformy trafiałem już 20 lat temu. Tzn. nie na takie, bo owej nie ma.

27. Internetowa platforma zabawkowa (521.475zł)
Pusta domena bezpłatnie zaparkowana w jednej z firm hostingowych.

I tym zabawnym akcentem kończymy nasz subiektywny przegląd.

Przejrzałem jedynie ułamek listy projektów.
Mam dość.
Przeraża skala zjawiska, ogromne pieniądze wyrzucone w błoto i niekompetencja decydentów.
Ale przecież to nic nowego.
Deja vu.

Przypominam, że pieniądze, które dostajemy od Unii przyjdzie nam kiedyś zwrócić.
Proponuję listę Beneficjentów zamienić w listę Ofiarodawców.
Kto jest za ?

sobota, 16 października 2010

Im lepiej, tym gorzej.

Już osiemnaście lat pomagam małym i mniejszym. Wymyśliłem, realizuję, rozwijam swoją idee fix. Z uporem maniaka stosuję niezmiennie te same zasady równego traktowania, mnogości działań i minimalnej opłaty. Jestem dobry. Chcę być lepszy. Dążę do doskonałości, której oczywiście nigdy nie osiągnę. Coraz wyraźniej dostrzegam niepokojącą prawidłowość. Jakość oferty jest odwrotnie proporcjonalna do osiąganych wyników finansowych. Czyli im lepiej, tym gorzej.

Zawsze fascynowało mnie, dlaczego właściciele małych firm wydają mnóstwo forsy na nic nie wartą reklamę. Dlaczego chcą zaistnieć wśród setek podobnych firm, gdzie szansa dotarcia do oferty oscyluje wokół zera.
Często słyszę pytanie, ile ma Pan wśród swoich klientów firm z mojej branży. Gdy słyszą, że jedną, dwie lub żadnej, są najzwyczajniej w świecie rozczarowani. Oni nie chcą się wyróżnić, nie zależy im, by być zauważonym. Chcą być w grupie. Im większej tym lepiej. Nie rozumieją, że wnosząc opłatę do katalogu zawierającego tysiące firm sponsorują tych, którzy zapłacą więcej. Zapłacą, by oferta była pierwsza, pogrubiona, w ramkach, opatrzona stosownym komentarzem. Oczywistość, że im mniej firm, tym prawdopodobieństwo trafienia większe, nie jest żadnym argumentem. A podobno matematyka w szkole jest obowiązkowa.

Entuzjaści reklam telewizyjnych twierdzą, że na przykład takie ZUBI (kojarzy się z czymś? Tak. Więc jednak oglądacie reklamy) wszyscy znają, a o Pana firmie słyszę pierwszy raz. Pomijając, że zawsze musi być ten pierwszy raz, nie chodzi o moją popularność, ale jego. Przyszli klienci mają poznać jego ofertę, mają trafić do jego firmy, kupić jego produkt. Ja jestem tylko tylko magiczną, niewidzialną ręką, która może to ułatwić. Nie zależy mi na grupie entuzjastów, których jedyną namiętnością będzie buszowanie wśród informacji które im zaserwuję. Serwisy, które proponuję są jedynie sensownym narzędziem do wskazywania ich oferty. To oni są najważniejsi.

Kolejną przeszkodą do pokonania są podpowiedzi fachowców. To nie przeszkoda, to ogromny rów z wodą. Podpowiadaczy dzielę na prasowych, branżowych, entuzjastów i zawiedzionych.

Prasowi, to mądrale, którzy doradzają, jak zaistnieć w internecie. Z reguły to młodzi adepci trudnej sztuki dziennikarskiej, którzy dostali temat zapchajdziurę. Tekst jest zawsze taki sam. Na początku trochę bzdur i oczywistości typu, że firma bez internetu nie istnieje. Potem rozwinięcie tematu, czyli jak ważne jest wymyślenie nazwy domeny firmowej, jej profesjonalne wykonanie (cokolwiek znaczy, brzmi nieźle) oraz powierzenie reszty doświadczonym dużym firmom, które wiedzą jak zagospodarować twoje pieniądze. Zwykle całość kosztów zamykają skromną sumką od kilku do klikunastu tysięcy złotych. Jeszcze nigdy nie przeczytałem o firmie takiej jak moja, która zrobi to wszystko za kilkaset złotych.
A efekty?
Cóż, nie ustawię przed firmą kolejki ze społeczną listą chętnych, ale skieruję minimum klkanaście tysięcy zainteresowanych produktem. Reszta zależy od samej atrakcyjności oferty.

Fachowcy branżowi, to ludzie z branży reklamowej. Tych dzielę na dwie podgrupy: specjaliści i akwizytorzy.
Specjaliści pracują zwykle w działach marketingu i reklamy dużych firm. Z pewnością znają się na rzeczy. Opracowują sensowne kampanie reklamowe i marketingowe. Zwykle dysponują określonym budżetem reklamowym. Wydanie kilku milionów nie stanowi dla nich problemu.
Kochani, to nie ten segment.
Spróbujcie zaplanować coś sensownego za kilkaset złotych. A takie budżety mają firmy mikro. Reklama małej firmy to zupełnie inna dziedzina marketingu. Gość, który wydaje czyjeś duże pieniądze, nie ma pojęcia o tym mikroświecie.
Ostatnio fachowiec z dużej korporacji telekomunikacyjnej, prywatnie syn jednego z klientów, negował sens jego udziału w moim przedsięwzięciu. Dostałem m.in. tekst reklamowy, który powinienem umieścić na stronie klienta. To bełkot. Najważniejsza w tekście była historia firmy i pragnienie spełnienia każdego życzenia klienta.
Historii prężnie rozwijającej się firmy nikt nie przeczyta, a reszta to same oczywistości. Ciekawym byłoby stwierdzenie, że firma ze wszystkich sił stara się niezaspokajać żadnego z życzeń klienta.
Ale co tam, klient płaci, klient wymaga.

Prawdziwą zmorą są jednak doradcy z wizytówką akwizytorów firm reklamowych. Akwizycja to ciężki kawałek chleba. Akwizycja nie jest ukoronowaniem marzeń o karierze zawodowej. Akwizytor jest zawsze zainteresowany wielkością prowizji od umowy.
Mam wyjaśniać więcej, czy wystarczy.
Zapamiętajcie, akwizytor powie wam wszystko co chcecie usłyszeć. Za rok, to nie on będzie przedłużał umowę.
Bzdury, które słyszę od zawiedzionych klientów są poprostu kosmiczne. Normą jest zapewnienie, że hasła które sobi wymyśli, będą od jutra wskazywać jego firmę jako pierwszą wśród listy wyszukań w Googlu. Odwiedzalność jego strony zacznie liczyć w tysiącach dziennie, a to wszystko dostanie ze specjalnym rabatem. Rabat jest rzeczywiście imponujący, bo sięga zwykle conajmniej 50% początkowo proponowanej ceny. Dla uwiarygodnienia niezwykłych łask, które spływają na niego, akwizytor łączy się telefonicznie ze swoim zwierzchnikiem i prosi o absolutnie wyjątkowe potraktowanie klienta. Zawsze uzyskuje zgodę.
Akwizytorzy nie poddają się nawet oglądając obiektywne wyniki współpracy z inną firmą z branży. Jedna ze znanych firm typu yellowpages, wykazała się wyjątkową inwencją, twierdząc, że odwiedziny stron klienta wykonane za moim pośrednictwem, są wynikiem znalezienia klienta w ich zasobach.
Jak wycisnąć prawdę z akwizytora.
Proste. Poprosić go o wyniki statystyk oraz dowody uwiarygadniające zawodowy słowotok.

Kolejna kategoria: fachowcy entuzjaści.
Ci optują za stroną wyposażoną we wszelkie możliwe bajery i wodotryski. Strona ma być piękna, niepowtarzalna, najlepiej z prezentacją multimedialną lub stroną powitalną. Coś w stylu światło i dźwięk.
Zapominają o jednym. Strona ma być przede wszystkim odwiedzana. Strona ma być szybko ładowalna. Strona ma zawierać informacje przydatne klientowi. Strona nie służy do zaspokojenia kompleksów i ambicji właściciela. Strona ma zarabiać dla firmy.
Robię proste strony informacyjne. Nie stosuję szablonów. Nie umieszczam zdjęć typu elegancka panienka z nagłowną słuchawką telefoniczną, symbolem call-center lub uśmiechnięty młody biznesmen przed komputerem. Żeby chociaż byli prawdziwymi pracownikami firmy, ale zwykle to szablony powielane w tysiącach z darmowych banków zdjęć.
Nagminnie ukrywane lub niepełne dane teleadresowe. W przypadku małych miejscowości brak informacji przybliżających lokalizację firmy, brak godzin otwarcia. Za to puste slogany, słowa bez żadnej wartości informacyjnej.
Moje strony, to rodzaj pierwszego zetknięcia z firmą (dla wielbicieli angielskiego: first contact). Przyszły klient ma zyskać natychmiastową pewność, że dobrze trafił. Reszta zależy od was.

Ostatnią liczną grupą doradców jest grono zawiedzionych.
Zwykle zapłacili sporo forsy za obietnice. Ich strony zajmują zaszczytne miejsce w trzeciej setce wyników. A miało być tak pięknie.
Niektórzy skorzystali z oferty nawiedzonych pozycjonerów. Po zastosowaniu zmasowanych działań pozycjonerskich z wykorzystaniem systemów wymiany linków, automatycznych adderów , generatorów treści itp., osiągnęli mało upragniony efekt wykluczenia strony z zasobów wyszukiwarek.
Jak im wytłumaczyć, że dobre wyniki można uzyskać w sposób uczciwy, stosując naturalne, ale sensowne metody działania. A że trzeba trochę zaczekać...

Wymyślam, uatrakcyjniam, zmieniam, rozszerzam, dostosowuję, udowadniam, a zasada odwrotnej proporcjonalności jest coraz bardziej widoczna.
Wprost nienawidzę słowa "odwrotnie".

piątek, 16 kwietnia 2010

O cudownym rad sposobie

Jest problem.
Jest internet.
Nie ma problemu.

Czy na pewno ?

Wewnątrzwspólnotowe ( co za piękny wyraz) świadczenie usług.
Co z VATem, jak wystawić fakturę itp.

Wzywam na pomoc Googla.
Sensownie buduję pytanie.
Oczywiście tysiące odpowiedzi.
Nie powiem, na temat.
Porady, fora, portale i wortale (kolejne perełki słowne) ekonomiczne i prawne.
Mnóstwo informacji.
Zdania diametralnie różne.
Jedni radzą składać VAT R/UE. Inni wprost przeciwnie.
Jedni piszą o konieczności naliczenia podatku VAT, drudzy twierdzą, że nie ma takiej potrzeby.
Totalny bajzel.
Wiem mniej, niż przed rozpoczęciem poszukiwań.
Co jest przyczyną tego galimatiasu (ze względu na szacunek dla czytelników użyłem archaizmu).

Porady są nieaktualne.

Nasze prawo się zmienia.
Strony internetowe niestety nie.
Szanowni prawnicy, ekonomiści, spece od prawa i podatków zamieszczajcie do cholery datę popełnienia swojej twórczości.
Fraza: "ustawa O ...." z dnia ........ z póżniejszymi zmianami, nic nie mówi o dacie ostatnich zmian.
I ten bełkot.
Dajcie tekst do przeczytania laikowi i spytajcie go czy coś z tego rozumie.
Zróbcie to jeszcze przed publikacją.
Wiem, nie po to 5 lat studiowaliście, a póżniej przez kolejne dziesięć, czy dwadzieścia doskonaliliście swój kunszt, żeby pisać prostym, zrozumiałym językiem.
Jesteście przecież ekspertami, a to zobowiązuje do znajomości fachowego slangu.
Jeszcze do tego ewidentny konflikt interesów.
Jeśli podacie jednoznaczne rozwiązanie problemu, to za co będziecie później brali pieniądze.
No to piszcie wiersze.

Klasą dla siebie są eksperci, którzy podają 3 banalne zdania odpowiedzi i każą sobie płacić za resztę.
Nie wiem, kto zacz, nie wiem, czy osoba kompetentna.
A przykładowe pytanie nie do końca wyczerpuje moje problemy.
Znam przyjemniejsze sposoby wydawania pieniędzy.

Po pewnym czasie przypominacie sobie, że strony rządowe mają człon: gov.
I zaczynamy od początku.
Zgłębienie tajników nawigacji po portalu np. Ministerstwa Finansów zajmie około pół godziny.
Dział odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania, czyli z angielska FAQ, wiernie oddaje brzmienie tego wyrazu.
Brakuje jednego słówka na końcu.
Proponuję dodać je do strony.
Przynajmniej będzie uczciwie.

Perełką godną nazwy "Nowinki dla chłopczyka i dziewczynki" są działy zatytułowane: AKTUALNOŚCI.
Zwykle przeterminowane banały, interesujące tylko autorów informacji.
Sztuka dla sztuki.

To samo dotyczy witryn ZUSu, Urzędu Miasta itp.
Nawet estetyczne, ale wykopanie z nich konkretnej wiadomości graniczy z cudem.
Moja wiara w cuda kończy się z reguły po kilku minutach poszukiwań.
Wewnętrzne wyszukiwarki, gdzie można wpisać zwykle dział lub jeden szukany wyraz to strata czasu.
Albo nic, albo kupa wiadomości dla entuzjastów słowa pisanego.
Po kilku próbach i głośnym wyartykułowaniu ekspresyjnych wyrazów z literką "r" w środku dajesz sobie spokój.
Klasą dla siebie są strony Urzędu Pracy, zwłaszcza dział: Oferty pracy.
W większości dotyczą wietnamskich przedsiębiorców szukających osób na stanowiska kierownicze z płynną znajomością języka.
To niepowtarzalna szansa dla większości bezrobotnych.
No i te propozycje wynagrodzeń.
Okazuje się że minimalna płaca jest w Polsce normą.
Jeżeli jest to norma, to skąd GUS bierze średnią.
Jeśli jesteście w wieku, powiedzmy dojrzałym, spróbujcie dowiedzieć się czegoś np o programie 50+
Jakieś obietnice rządu sprzed lat...
Jakieś stowarzyszenia i fundacje, których strony witają relacją ze spotkań integracyjnych kierownictwa.
Dno.
Kolejnych paru facetów przykleiło sie do nośnego hasła. Będzie kasa.

Gdzie w takim razie szukać odpowiedzi na nurtujące was pytania?
Oczywiście w internecie.
Na szczęście są teksty ustaw i rozporządzeń.
Wystarczy rozpocząć ćwiczenia gimnastyczne mózgu.
Dobrej zabawy.
Na zdrowie i czego tam chcecie.

sobota, 10 października 2009

W poszukiwaniu zdrowego rozsądku

Śmiem twierdzić, że do rozwiązania większości problemów wystarczy szczypta zdrowego rozsądku. Niestety stosowanie najprostszych rozwiązań jest prawdopodobnie zabronione.
Istnieje totalny pęd ku zagmatwaniu wszystkiego, co można rozwiązać szybko i intuicyjnie.
Logika, doświadczenie życiowe, oczywistość są spychane poza horyzont racjonalnego myślenia.
O czym dyskutowaliby politycy, jeśli rozwiązanie problemu jest oczywiste.

Przykład 1.
Pamiętacie co nam obiecywano wprowadzająć reformę ZUSu.
Oszczędzasz na starość na imiennym koncie.
Po osiągnięciu wieku w którym jeszcze masz siły wydać uzbieraną fortunę, bierzesz całość lub dzielisz wypłatę na raty. Ty decydujesz.
Jeśli zejdziesz z tego świata, bliscy pocieszą się całkiem niezłą sumką. Twoje pieniądze, co przecież oczywiste, są dziedziczne.
Znakomici fachowcy w funduszach emerytalnych dbają o pomnażanie twoich oszczędności.
Ty masz tylko płacić.

Eksperyment się nie udał.

Poza obowiązkowymi opłatami nic nie zostało z obietnic.
A wystarczyło trochę zdrowego rozsądku.
Każdy otwiera konto emerytalne w dowolnie wybranym banku.
Wypłaty zablokowane do czasu wybicia godziny "zero".
Koszty utrzymania konta groszowe.
Oprocentowanie wyższe niż avista. Przecież to lokata bardzo długoterminowa.
Nie przejdzie, bo za proste.

Przykład 2.
Duże przedsiębiorstwo. Właściciel chce zmian. Załoga nie. Siadają do stołu.
Do kilkudziesięciu stołów, bo tyle jest w zakładzie związków zawodowych.
Należy uzgodnić kilkadziesiąt porozumień. Oczywiście to nieralne. Konflikt narasta.
A kto powiedział, że należy negocjować ze wszystkimi.
Trzeba rozmawiać z załogą. Ok.
Związki reprezentują załogę. Ok.
W takim razie niech najpierw porozumieją się wszystkie związki na terenie zakładu.
Ustalą o co walczą. Spiszą postulaty i wybiorą reprezentację do rozmów.
Że właściciel zrobi co chce, bo dzielni związkowcy nigdy nie dojdą do porozumienia.
A to już ich problem.

Przykład 3.
Składki dla rolników.
W Polsce obowiązuje powszechny podatek dochodowy. Powszechny, bo rozlicza go każdy, kto osiąga przychód.
Nieprawda.
Rolnik nie płaci.
Dlaczego?
Bo jest biedny z zasady. W każdym razie tak ustalono i już.
A dopłaty unijne to nie przychód.
Nie, bo mieszkaniec wsi wyda je w celu osiągnięcia przychodu.
W innym przypadku dochodzi do wyłudzenia dopłaty.
No to osiąga przychód, czy nie, do cholery.
No osiąga, ale ma koszty.
No to niech dokumentuje koszty i przychody, a będzie wiedział ile i czy w ogóle ma coś zapłacić.
Nie, bo nie.
Niech nam żyje PSL.

Przykład 4.
Pamiętacie zasadę komunistycznego raju:
Każdemy według potrzeb.
Na razie realizowane jest zmodyfikowane hasło:
Niektórym według potrzeb.
Patrząc na wynagrodzenia niewątpliwie wybitnych prezesów, menedżerów, celebrytów, gwiazd sportu łapiesz się za głowę.
Za co.
Ludzie, za co tyle szmalu.
Za to, że są wybitni.
Kilkadziesiąt milionów wynagrodzenia, bo obraca miliardami. Nie swoimi i z kiepskim skutkiem, ale to nieważne.
100 tysięcy USD, bo najlepiej na świecie wykorzystuje właściwości giętkiego kija skacząc o 1cm więcej niż poprzednio.
5 tys.PLN za dzień zdjęciowy, bo jest ważną, trzecioplanową podporą serialu którego nikt rozumny nie ogląda.
145 tys. zielonych, bo doszła do półfinału turnieju tenisowego. W tym celu 3 godziny machała rakietą.
Kochani to więcej niż przeciętny kredyt hipoteczny.
Nieszczęśnicy będą go spłacać przez 30-40 lat.
Ktoś powie, co cię to obchodzi, nie twoje pieniądze.
G... prawda, to my jesteśmy głównym sponsorem tego cyrku.
Kupujesz, płacisz, przepłacasz.
Ludzie więcej zdrowego rozsądku.

Przykład 5.
Ochrona praw osobowych. To dopiero perełka głupoty.
Każdy ma prawo do prywatności. Ale prawo nie może prowadzić do absurdu.

Policja wymyśliła że będzie publikować wizerunki niedoścignionych klientów w internecie.
Rzecznik zbada, czy jest to legalne.
Wcale się nie dziwię.
Po pierwsze, ktoś mógłby rozpoznać bandytę. Skandal.
Po drugie, najpierw należy uzyskać zgodę zainteresowanego na publikację wizerunku.
Po trzecie, zainteresowany może być nieusatysfakcjonowany wyborem zdjęcia do kolekcji.
Z pewnością w swoich zbiorach posiada ciekawsze ujęcia, lepszy profil lub bardziej atrakcyjne otoczenie.

Czy zdarzyło się wam stanąć przed wejściem do klatki (cudo określenie) i zapomnieć, jaki numer mieszkania kolegi uwiecznić na klawiaturze domofonu.
25 może 29, na pewno dwójka z przodu.
Drobiazg, patrzysz na listę lokatorów i wiesz.
O nie, lista lokatorów jest tajna.
Publikacja taka zawierałaby nazwiska i imiona przyporządkowane do numerów mieszkań.
To brzmi jak cytat z biuletynu IPN.
Przyznacie, że ktoś nieodpowiedzialny mógłby z tego zrobić użytek. Nie wiem tylko jaki.
Może ktoś z lokatorów się ukrywa.
Może wstydzi się, że mieszka tu gdzie mieszka.
Może...

Nowinka z wczoraj.
Inspektor od danych zastanawia się czy podawanie IP komputera (numeru w sieci) na forach internetowych jest dopuszczalne.
Oczywiście, że nie.
Forumowicz wypluwająć stek wulgaryzmów został do tego z pewnością zmuszony.
Absolutnie nie ponosi odpowiedzialności za swoją wypowiedź.
Że zapomniał się podpisać pod niewątpliwie oryginalną wypowiedzią. No cóż, może chce zachować incognito, może jest nieśmiały, może nie zgadza się ze sobą.
To prowadzi do paranoi.
W dzisiejszych czasach nikt i nigdzie nie jest anonimowy.
Czy nam się to podoba, czy nie.
Co za różnica. Jest IP, czy go nie ma.

A co do zdrowego rozsądku.
Należy go wpisać na listę rzeczy zaginionych.
Oczywiście, za zgodą odpowiedniego rzecznika.

niedziela, 12 lipca 2009

Ich nie dogonisz

A było to tak.
Przeglądarka IE, klik.
Ulubione, klik.
Strona banku, klik.
Hasło, klik.
Ok.
Stronka znajoma. Kłódeczka na dole ekranu. Protokoł szyfrowania danych jest.
Tylko zamiast stanu konta prośba o podanie kolejnego zestawu cyfr z karty kodów.
Oczywiście w trosce o bezpieczeństwo i weryfikację moich danych.
Przyglądam się dokładnie stronie. Nie widzę żadnych przekłamań.
Układ ten sam. Kolorystyka ta sama. Teksty te same.
Sprawdzam certyfikat.
Sprawdzam wszystko co można sprawdzić.
Ok.
Wiem, że to oszustwo. Podziwiam perfekcję.
Wpisuję jakieś bzdury.
Klik.
Teraz proszą mnie już o 3 kody dostępu do konta.
Klikam wyloguj.
Skanuję komputer antywirusem (legalny, płatny, codziennie atualizowany).
1,5h diabli wzięli.
Skanuję komputer antyszpiegiem (freeware, ale dobry, aktualny, sprawdzony).
1,5h diabli wzięli.
Wykrywa kilku entuzjastów ciasteczek (cookie).
Na wszelki wypadek usuwam.
Wywołuję ponownie ulubioną przeglądarkę.
Strona banku.
Znowu ktoś pragnie zaznajomić się z moją kartą kodów.
Dzwonię na infolinię banku.
Pytam, czy zmienili zasady logowania.
Ależ skąd.
Pytają, czy jest kłódeczka na dole ekranu.
Jest.
No to ma Pan kłopot.
W swej naiwności pytam, co mi radzą.
Standard.
Dobry antywirus. Jak nie pomoże to sformatować dysk, wgrać system itd.
Dzięki.
To 3 dni roboty i pewność, że nie odzyskam wszystkiego.
Próbuję czegoś łatwiejszego.
Może inna przeglądarka ?
Wgrywam Operę.
No problem.
Wywołuję stronę banku.
Oddycham spokojnie.
Jest.
Stan konta. Dane. Wszystko po staremu.
Po tygodniu Microsoft przysyła aktualizacje krytyczną.
Wgrywam.
Fani moich kodów znikają.
Niesmak pozostaje.
Olewam IE.

Jest dobrze. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Trochę niepokoją odgłosy pracy peceta, gdy powinien być w uśpieniu.
Podglądam co jest grane.
Jakieś svchosty łączą się co kilka sekund z tajemniczymi serwerami.
Sprawdzam, kto pała rządzą poznania moich bezcennych danych.
Niespodzianka.
Przyjaciele ze wschodu.
Komputery wszystkich krajów łączcie się !
Sprawdzam IP.
Same swojsko brzmiące nazwy: Żytomierz, Vinnica, Iżewsk, 2 x Moskwa.
Blokuję połączenia.
Przynajmniej nie jestem zombie.

Za kilka dni komputer zamienia się w wyjące monstrum.
System ładuje się w nieskończoność. Procesor szaleje.
Znowu antywirus, cudowne programy, lektura forów specjalistycznych.
Nie jestem sam.
Co chwila trafiam na posty podobnych nieszczęśników.
Rady fachowców zwykle na tym samym poziomie.
Najbardziej popularna metoda to wyjaśnianie problemu metodą nieznane przez nieznane.
Jakiś uznany program wykrywa rootkity. Niestety opcja wylecz jest zablokowana.
Sprawdzam, czy są jakieś łaty do Windows.
Nie ma.
Czytam co mi radzą fachowcy na stronie supportu.
Jest jakaś szczepionka na specjalne okazje.
Wgrywam.
Aktualizuję system.
Na froncie bez zmian.
Wracam do standardowej pomocy Microsoftu.
Najprostsze rozwiązania są przecież najlepsze.
Że też wcześniej na to nie wpadłem.
Strona pomocy prowadzi mnie czule za rękę.
W trzecim kroku radzi ostatecznie:
SKONTAKTUJ SIĘ Z SERWISEM.
Nawet się nie denerwuję.
Mój cudowny antywirus wypluwa uspokajający komunikat:
KOMPUTER jest BEZPIECZNY.
Akurat.
Szukam w internecie cudownego środka.
Jeden się nie ładuje. Drugi pada w trakcie pracy. Trzeci jest skrajnym optymistą.
I wreszcie sukces.
Mały, polski programik o grafice godnej ATARI szybciutko ujawnia problemy.
Ręka drży.
Naciskam usuń.
Przeładowuję system.
Całe szczęście, że obciąłem paznokcie.
Będą tylko niewielkie ślady.
Oddycham głęboko.
Na razie wszystko w porządku.

Wyścig trwa.

poniedziałek, 18 maja 2009

Reklama dźwignią głupoty

Dlaczego twórcy reklam mają nas za idiotów?
Nie robią tego celowo.
Osiągnęli pewien poziom rozwoju i próbują go upowszechniać.
Czyż idiota wie, że jest idiotą?

Czołówka debilizmu.
Reklamy parafarmaceutyków i suplementów diety.
Czy ktoś wie co znaczą te słowa wymyślone przez szalonego szaradzistę?
Nie o to chodzi by cokolwiek wiedzieć.
Chodzi o to, by kupić.
Parę przykładów. Proszę bardzo.

Czy wiecie, że 80% odporności bierze się z brzucha.
Już samo zdanie, to cymesik językowy. A jaka wartość merytoryczna informacji.
Dlaczego właśnie 80%? Odporności na co? Z jakiej części brzucha?
Nie zadawajcie pytań.
Kupujcie i pijcie rzadkie, białe świństwo pełne okropnie przyjaznych bakterii.
Najlepiej, żeby ten cud chemii i medycyny był podstawą waszego wyżywienia.

Inny preparat uodporni od przeziębień, kataru, grypy i bóg wie czego jeszcze.
Jakiś poważny instytut przeprowadził kiedyś badania tej tajemniczej substancji.
Okazało się, że jedyna rzecz którą łagodzi, to biegunka.
Ale jakby to brzmiało:
Pij nasz napój - będziesz rzadziej latał do kibla.

Jakaś młoda kobieta cieszy się, że ma przy sobie nowość - ogromne opakowanie środków przeciwbólowych.
Prawdopodobnie chce popełnić samobójstwo.
I ja się cieszę, że ona się cieszy.

Inna cudowna tabletka spowoduje, że schudniesz o 1/3 więcej.
Tę śmiałą tezę wyjaśnia wykres, z którego dowiadujemy się, że o ile zażywając środki anonimowej konkurencji schudniesz 2kg, to stosując ich "cudo" schudniesz całe 3kg.
Do dzisiaj, myślałem, że tylko wróbel ma jedną nogę bardziej.

Preparaty przeciwzmarszczkowe.
Dokonują cudów.
Proszę sobie wyobrazić, że całkowicie usuwają objawy starości u dwudziestoletnich kobiet.
Niewiarygodne.
Nic dziwnego.
Dowiadujemy się, że zawierają kilka składników o niewyobrażalnie długich, pseudonaukowych nazwach, których nikt nie jest w stanie zapamiętać.
Pokażcie, cwaniaki, twarze kobiet w wieku pobalzakowskim po kuracji tym wynalazkiem.

Sprawy seksu w reklamie.
Proszę bardzo.
Delikatnie i intymnie.
Para młodych ludzi spotyka się w kawiarni.
On daje jej eleganckie pudełeczko.
Ona otwiera i doznaje spazmu szczęścia.
Pierścionek, brylant, obrączka?
Nie.
Nakładka wibracyjna dla niego.
Jakże szczęśliwa byłaby ta młoda dama, gdyby dostała nasadkę udarową młota wyburzeniowego.

Nieco odważniejsze są reklamy na billbordach.
Powszechnie wiadomo, że roznegliżowana kobieta kojarzy się z materiałami budowlanymi.
Nie pamiętam nazwy zaprawy budowlanej, ale panienka w wydaniu wielkoformatowym całkiem, całkiem.
Minimalistyczna, ale wykwintna bielizna.
Lekki skłon ciała z uwypukleniem tylnych krągłości.
Najwyraźniej, pręży się przy rurze.
I tylko rury brak.

Ostatnio byłem pod wielkim wrażeniem płachty reklamowej w śródmieściu Warszawy zakrywającej całą ścianę bydynku.
W centralnej części dzieła ładna blondynka w jeansach, trzymająca rękę w majtkach.
Czemu nie.
Tylko ta głowa.
Przechylona w bok pod nienaturalnym kątem.
To znaczy naturalnym dla wisielców.
Sznur wyretuszowali.

A propos wisielców.
Ostatnio wielu pojawiło się na latarniach.
To nasi dzielni kandydaci na europosłów.
Umieszczanie plakatów ze zdjęciem (najczęściej legitymacyjnym) w tak oryginalnym miejscu kojarzy się ze skrajną formą samokrytyki oraz dramatyczną próbą podsumowania dotychczasowej działalności kandydata.
Zapamiętajcie te nazwiska.

W ilości reklam przodują telekomy.
Jeśli myślicie, że do życia potrzebne są woda i powietrze, jesteście w błędzie.
Podstawą egzystencji współczesnego homo sapiens jest telefon komórkowy.
To on zapewni świetną zabawę, sukces w biznesie i full szacun.
Bez niego nie istniejesz.
Według twórców reklam telefon to nie narzędzie, to sens życia.
Wszystkie twoje problemy rozwiąże zmiana aparatu na nowszy i wybór lepszej taryfy.
I tak bez końca.

Wiarygodność reklamowanej bzdury wzmacniają często celebryci (cokolwiek to znaczy).
Ostatnio, podpora telewizyjnego spaghetti-serialu namawia na darmowy sms.
Oj, dużo można wygrać.
Ta supergwiazda zapomina dodać, że za darmo jest tylko zgłoszenie.
Później zasypią nieszczęśnika własnymi sms-ami, na które odpowiedź jest już płatna.
Gdy będziesz chciał przerwać to błędne koło, wyślesz specjalnego sms-a.
Oczywiście, że nie za darmo.

Na koniec jeszcze ciepła perła.
Właśnie dostałem maila.
Namawiają do wykupienia miejsca reklamowego na ekranach wielkoformatowych na plażach nad Bałtykiem.
To jest to. Żadna coca-cola.
Własnie tego brakowało wylegującym się, znudzonym plażowiczom.
Martwię się, że zapomnieli o audio. Światło i dźwięk. Dużo dźwięku.
Żadnego szumu morza.
Wyłącznie przekaz reklamowy.

Dla nadawcy maila mam propozycję gratis.
Tyle gór, dolin, lasów, łąk i jezior czeka jeszcze na odkrycie.
Target się dopasuje, przecież macie nas za idiotów.